RHCP w Krakowie - czyli jak to było z tym koncertem






Na samą myśl o wtorku 25 lipca łezka w oku mi się kreci, ale nim dojdę do samego sedna tego wpisu, zacznę od początku. Leniwy poranek ja niczym kot oblany kubłem zimnej wody, spragniona kawy pierwsze kroki kieruję do kuchni gdzie zawsze, ale to zawsze czeka na mnie czajnik wypełniony pół litrem wody. By móc rano wstawić wodę i nie myśleć że przypalę tego dziada, zresztą ja z samego rana nie myślę, póki nie napiję się kawy. Dwa różne śniadania, które trzeba zrobić, ale zazwyczaj kończy się na jednym, bo moja owsianka kwitnie do południa aż skleroza odpuści i złącza zatrybią że czegoś nie zrobiłam. Fakt śniadania nie zjadłam, ale chrzanić to... Siedemnasty kwietnia dzień w którym, na insta ujrzałam konkurs, w którym do wygrania były dwa bilety na RHCP. Zaryzykowałam, mało kiedy biorę udział w konkursach, ale tutaj stawką było spełnić marzenie swoje skrywane głęboko. 




   Nie pamiętam daty, kiedy były wyniki, ale czekałam na nie. I tutaj pierwszy skrzypc nie grała kawa, obudziło mnie coś innego było to powiadomienie oznaczone przez Studio Lejdis że wygrałam. Był krzyk pisk i płacz, no bo kurwa inaczej się nie dało. Nawet w tej chwili łezka w oku mi się kręci... Szybki telefon do Michała z okrzykiem pisku myszy, której ktoś depnął na ogon, ŻE WYGRAŁAM BILETY I MA SOBIE ZAŁATWIAĆ WOLNE NA TEN CZAS! Jakiś czas później bilety dostałam, piętnaście razy sprawdzałam, czy to faktyczne bilety i czy ktoś mnie w przysłowiowe bambuko nie robi. Były prawdziwe, teraz trzeba było wytrzymać ten czas, a tutaj czas się dłużył niemiłosiernie. 





   Nadszedł ten czas i ten dzień, walizki dzień wcześniej spakowane, chociaż i tak zapomniałam dwóch rzeczy, ale mniejsza z nimi. Ta podróż dłużyła się niesamowicie, czas umilały nam kabanosy o co z nimi chodzi będzie w innym wpisie. Ale ogólnie Adaś pogardził kabanosem i nie chciał, jego strata więcej dla mnie hahaha. Zresztą kto oglądał filmik na livie to wie o co kaman. Wracając do tamtego wtorku, nie zapomnę czasu, gdy zapomniałam zabrać z bagażu koszulki i latałam jak wściekła za koszulką. Niesztuką było kupić koszulkę za 80 zeta, ale całe szczęście istnieją tam te same sklepy co kiedyś i te same lumpy. Podążając na koncer wiadomo było którędy iść na stadion Cracovi, tak ten, co jest zaraz koło Wisły i ZOO. Wybaczcie ciotki, że was nie odwiedziłam, ale na spotkanie przy bananie będzie jeszcze czas, taka małpa ze mnie. 





   Byliśmy sporo przed czasem, przywitał nas delikatny deszcz, ale chrzanić jego, przyjechaliśmy przecież na koncert na chwilę szaleństwa! Planowo miał zacząć się o 20:30 i tak też się stało. Przed gwiazdą główną były dwa mini koncerty, pierwszy to jakaś pomyłka totalna. Po pięciu minutach uszy więdły od słuchania, ale dziewczę skakało jak piłeczka na scenie. Ale i tak największe owacje zebrał operator mopa latający po scenie, takie owacje, że ohohoho. To było piękne!




  Na pierwszy ogień poleciało "Around the word", prócz wielkich owacji i szaleństwa, były śpiewy i nawet chłopaki przebrane za świnki i krówki. Prócz wspaniałego wstępu zapowiadającego coś wielkiego, nowsze kawałki były przeplatane ze starszymi, które były odśpiewywane chórem. W jednym momencie delikatnie się zawiodłam, gdy do mocniejszej melodii Anthonemu wstawiono wstawki elektroniczne, to nie był ten sam klimat tej piosenki, ale... Ale oprawa wizualna koncertu to celujący, nagłośnienie takie, że ciary przechodzą do tej pory. Zabrakło mi w tym koncercie nuty szaleństwa na scenie, ale i tak uważam, że lepiej brzmią na żywo. To, co możemy usłyszeć na yt nie oddaje tego samego klimatu, nie jest to samo...  Koncert uważam za udany jak najbardziej, teraz czas udać się na Metallica.

Prześlij komentarz

0 Komentarze