Zapomniał, jak to się robi...





     Zapomniał, jak to się robi. Zastał pustkę w swoim umyśle, taką samą jak ten pokój hotelowy co się w nim znajdował. Usłyszał delikatnie zbliżające się kroki i energiczne zastukanie do jego drzwi, ze zdziwieniem w oczach i przerażeniem, bo ten cholerny krawat jest nadal niezawiązany. Odparł pewnym głosem „Proszę wejść, otwarte”, zabrzmiało to bardziej jak śmiercionośne słowa niż miłe zaproszenie do przekroczenia jego terytorium. Drzwi delikatnie zaskrzypiały i ujrzał rudą piegowatą kobietę, w białym uniformie z nieśmiałym uśmiechem powiedziała-Dzień dobry, jaaa chiałaaam tylko sprrrawdzićć czy Panuu nie brakuje ręcznikóóów, przepraszam. - Jak szybko się pojawiła tak szybko zniknęła, bo ujrzała jego w białej koszuli, z krawatem na szyi i w bokserkach. I tak się domyślił, że chodzi o te skarpetki co miał na sobie, mało kto je widział, bo jak pokazać kobiecie różowe skarpetki z atomówkami i wytłumaczyć, że to normalne.


    W jednej chwili pożałował, że stracił tyle czasu na nieudolne próby wiązania tego krawatu, chrzanić jego i niech w końcu ten telefon przestanie dzwonić. Przysłano jego do Sopotu by poprowadził ważne szkolenie, lecz to miało być dopiero albo już jutro. Dziś zaś miał zobaczyć salę oraz zapoznać się ze szczegółowym planem spotkania. Wnet w głowie zaświtał mu pewien pomysł, tak jakby diabeł co go dopiero dziabnął w tyłek. Poderwał się szybko i wybrał numer. Jeden sygnał, cisza. Drugi sygnał, cisza. Trzeci sygnał, cisza. Nim ponownie wybrał jej numer, sama oddzwoniła szybciej niż woda płynąca w rzece. - Halo, Marku, dzwoniłeś czy coś się stało? - zapytała ze stoickim spokojem w głosie. - Nie Marta nic się nie stało, ale w zasadzie to stało się nie mogę dziś do Was przyjść. Nie najlepiej się czuję czy możemy to przełożyć na wieczór? - Odpowiedziała mu długa cisza i przyśpieszony oddech. - Dobrze, ale jutro musisz być koniecznie, bo to szkolenie jest cholernie ważne i musisz je poprowadzić. Jesteś najlepszy w tym co robisz. I nieważne gdzie jesteś zawsze wszystko robisz najlepiej, pamiętaj o tym! - Wysłuchiwał tych słów z uśmiechem na ustach, tworzył już plan na dzisiejszy dzień. Szybko rozłączył się udając że wymiotuje, zawsze to działa na kobiety... Wybrał numer do recepcji-Dzień dobry, chciałbym zamówić śniadanie. Koniecznie musi się ono składać z omleta bananowego. - Usłyszał szybkie notowanie i przeraźliwie piskliwy głos mu odpowiedział-Dzień dobry, omlet z dżemem bananowym? - zapytała recepcjonistka. - Nie proszę pani, omlet ma być z bananem, czyli do ciasta, które wylewacie na patelnie musicie z mlekiem zblenować jednego banana. Całość ma być bez dżemu, tylko poproszę by w środku był łosoś oraz dwa jajka na twardo. Do tego całość proszę oblać białą czekoladą. A do picia dużą kawę mocną, może być we wiaderku byle mocna i nierozpuszczalna. - Z lekką irytacją odpowiedział, za każdym razem, gdziekolwiek był zawsze musiał tłumaczyć jak mają zrobić jego omleta ulubionego.




- Dobrze czy mogę w czymś jeszcze pomóc Panu? - W myślach zrodziła mu się dziwna wizja, jak mysz z tej recepcji w roztrzepanych włosach zjada paluszka serowego i piszczy, bo ktoś depnął jej na ogon...
- W zasadzie to jeszcze tak, chciałbym by mi Pani podesłała do pokoju trzy panie do towarzystwa. - Nastąpiła lekka krępująca cisza. - Mogę zamówić, za chwilę przyniesiony zostanie Panu katalog ze zdjęciami. Gdy wybierze Pan proszę zadzwonić i podać numerki. Do którego pokoju podesłać śniadanie oraz katalog?
- Do pokoju 262. I jeszcze jedno te Panie muszą mieć przebrania, nie jakieś erotyczne tylko... - Urwała mu nim zdążył dkończyć - Rozumiem to już uzgodnicie na miejscu. Wcześniej do Pana podjedzie osoba spisująca wymagania, by spełnić najskrytsze fantazje.
- Dziękuję-szybko się rozłączył...
W jego myślach krążyły te dziwne momenty, o których chciał zapomnieć, ale jednak pragnął powrócić do nich. Pamiętał zapach świeżo wypranego prania, ten dźwięk parującego żelazka i te ciągłe krzyki. Krążyły pukały i bez zezwolenia wracały, mocniej przywarł do siebie poduszkę poczuł jej szorstkość i nie chciał być taki sam dla innych. Nawet jeżeli chciał nie potrafił...
Wiele osób to wykorzystywało, ta dziwna tajemnicza wyliczanka zniknęła i obudziła jego z tej jawy, bo otworzyły się drzwi do pokoju. Zastał kobietę z katalogiem, tajemniczo i szydersko uśmiechającą się a za nią wchodził kelner z jego śniadaniem. Na ten moment czekał zbyt długo, raz sobie obiecał zrzucił ją i przydeptał. Powiedział, a to czas powiedzieć b i by alfabet jak kółko zatoczył swe piękno. Kobieta okazała się gadatliwą jędzą, trajkotała bez przerwy, ale to kobieta, zrobi wszystko by wyciągnąć z każdego to co chce.
- To które numery Pan chce?
- Jak to jakie? Raz, dwa i trzy-odpowiedział bardzo szybko.
- Ale czy wie Pan jak one wyglądają? - zapytała ze złością. - A czy to jest aż tak istotne? - Tylko mu przytaknęła i znowu posypały się salwy słów z jej ust, Aż zamarzył, żeby ją uciszyć albo chociaż stopery do uszu wsadzić, by jej nie słuchać, ale... Ale nie postanowił kontynuować z nią ten dziwny dialog.
- Czego Pan wymaga od naszych dam?
- Mają być w różowej bieliźnie, mają mieć przebranie i umieć chociaż trochę tańczyć.
- Chce Pan je zabrać na imprezę? I jakie to ma być przebranie?
- Trzy małe świnki, raz-dwa i trzy. Trzy świńskie ryjki mają mieć ubrane i obowiązkowo trzy różowe ogonki. Nie imprezę? Nie chce ją urządzić w tym pokoju. A gdy miną trzy godziny, gdy te panie będą u mnie, mają pojawić się trzy kolejne i tak co każde trzy godziny. Każda z nich ma zostać i ma być w przebraniu. Niech się Pani nie martwi, alkohol strumieniami się lać nie będzie, ale basen mam zamiar tutaj zainstalować. Więc jeżeli nie będą mieć różowej bielizny to może być to kostium kąpielowy, ale różowy obowiązkowo.
- Pan jest szalony!
- A czy Pani kiedyś nie marzyłaby zaszaleć tak? Założę się, że tak i to nie jeden raz. Tylko jaj brakuje wam kobietą, by to powiedzieć na głos, bo czego chcecie i pragniecie zawsze odpowiadacie "domyśl się". A żaden facet nie jest wróżbita czy też jasnowidzem, by domyślić się co wam w duszy gra, czy to diabeł ubrany w kapcie od Prady, czy aniołek roznegliżowany. Tworzycie jakieś dziwne kółeczka różańcowe, udajecie serdeczne koleżanki, by zaraz się odwrócić i knuć plan zemsty za jej plecami. Kobiety są piękne, ale bardzo jadowite...




   Po tym, co powiedział, miał nadzieję, że nieprzesadził, bo kobieta siedziała z rozdziawioną buzią i nie potrafiła z siebie wydusić słowa. Chyba trafił w samo sedno uznał, bingo! Uznał, że poczeka chwilę aż ta dojdzie do siebie i zaczął zajadać się swoim śniadaniem. Które coraz bardziej robiło się zimne, ratowało je, tylko że było pięknie podane i że uwielbiał takie poranki!
- O której mają być u Pana? - Zapytała, gdy doszła do siebie. - O osiemnastej do szóstej rano. - Odparł i dał jej chwilę by policzyła w myślach ile bedzie mięc tu dam u siebie.
Minęło dziesięć minut a ta siedziała nadal w skupieniu, nie zwracał na nią uwagi, bo śniadanie było pyszne i chwila rozkoszy każdemu się przyda. - Ale to jest osiemnaście a my mamy tylko siedemnaście - głos jej się łamał.
- Jak masz na imię?
- Grażyna, ale wszyscy na mnie wołają Cindy. - Popatrzał na nią i wybuchnął śmiechem.
- A tyy tańczyć umiesz?
- A no umiem.
- A to pokaż. - Przez chwilę wyczuł w jej minie zawahanie, zwątpienie, ale dała się przekonać. Puścił jej prostą piosenkę a ta zapragnęła być jak gwiazda. Pragnęła by zaczął jej klaskać kibicować ale zamiast tego dostała coś innego, rzucił w jej stronę banknoty i krzyknął „Grażyna tańcz". I w tym momencie rozległa się melodia „Odkąd zobaczyłem Ciebie (.)". Ta wijąca się jak piskorz, wyginająca się i byle zebrać banknoty zgrabnie. Trochę komiczny wygląd, ale ucieszyło go to. Bo wiedział, że ten wieczór będzie udany, jeżeli każda z dziewczyn wczuje się w ten klimat tak jak Cindy. To nawet może zaoszczędzi na opłacie za zniszczenia, ale jak szaleć to szaleć. Gdy melodia się skończyła, ucieszona zmęczona z uśmiechem i z błyskiem w oku zerknęła na niego.
- Przyjdź do mnie wieczorem, ale w przebraniu i zaszalejemy.
Tylko przytaknęła i uciekła, przez moment zastanawiał się, czy ją spłoszył, czy jednak przyjdzie. Skoro miał mieszkać w tym hotelu przez tydzień, postanowił zapoznać się z nim lepiej, zajrzał do recepcji ujrzał obraz nędzy i rozpaczy. Sztywna recepcjonistka, mówiąca jak automat, który połyka monetę i za cholerę oddać jej nie chce. Dała mu broszury, opowiedziała o okolicy, ale jego interesowało coś więcej, gdzie jest strefa relaksu i gdzie jest restauracja. Znalazł, zjadł i zaczepił ochroniarza obiektu.
- A czy możesz mi przynieść do pokoju basen?
- Słucham?
- Czy możesz mi przynieść do pokoju basen?
- Ale nie mamy takiego, który wejdzie do pokoju, nawet do jednego z tych trzech co jest największy.
- A czy możesz go kupić, przynieść do pokoju i nalać go do pełna wodą?
- Ale to będzie kosztować!
- Kurwa pieniądze roli nie grają, masz ty tysiąc i za dwie godziny widzę w pokoju 262. I dziękuję!
- Ale... - odpowiedział ochroniarz, ale jego już nie było poszedł w inną stronę. Hotel jak to hotel prychał z każdej strony przepychem, ale nic szczególnego prócz muzealnych antyków nie było widać na horyzoncie. Zero duszy, zero historii i zero empatii. Swą surowością raził po oczach, ale parę plusów było jego. Szaleństwo to motto przewodnie dzisiejszego dnia...
Przechadzając się po korytarzach holtelowych czuł się inaczej, wolny, ale wciąż ta praca i ten wieczór. Postanowił ignorować wieczorne telefony od Marty, przecież żadna apokalipsa się nie wydarzy, gdy jeden raz da sobie na luz. Jeden jedyny raz jak spuszczony pies ze smyczy postanowił zaszaleć, nie zdarzało mu się to od ponad dziesięciu lat ciągle tylko ta praca i praca...
Nawet w Londynie trwał w dzikiej gonitwie, ta zaprowadziła go do pracoholizmu kosztem czego stracił miłość swego życia, przyjaciół, bo nie chciał pić z nimi wódki. Zresztą oni nigdy go nie rozumieli, był inny niż oni, ale dziś chciał być szczęśliwy jak kolwiek to brzmi. Nie będzie wiązał krawata dziś ani jutro, ani nigdy... Czas porzucić ten cały dziwny dress code, biała koszula sama w sobie jest elegancka tak jak róże znajdujące się w ogrodzie. One mają swój język, którego nikt nie rozumie tak jak jego, mało kto chce zadać sobie trud by zrozumieć niektóre rzeczy łatwiej jest iść po łepkach ale do czasu...


***
  Ten wpis bierze udział w konkursie, powstał na podstawie małego fragmentu pochodzącego z książki Grand Janusza Leona Wiśniewskiego, o tych warsztatach będę jeszcze pisać. Miałam wskazać jedno miejsce, do którego bym chciała się udać i wybyć na weekend, w pierwszej chwili pomyślałam o górach, ale jest lepsze miejsce. Zostawiam link do tego hotelu, zgadniesz co to za miejsce bez zaglądania w link?


Prześlij komentarz

0 Komentarze