Niegrzeczne dostają ziemniaki i worki, a ty mała nie becz już!





    Kolejny koniec zbliża się nieubłaganie. Kolejna kartka z kalendarza cicho bezszelestnie spadnie, lekko zawiruje w dziwnym wietrznym rytmie. Zatrzyma się na chwilę, by pokazać Ci datę, tą, która przemija... Ale nie martw się, starość nie radość, młodość nie wieczność. Wcześniej czy później weźmie nas w swe szpony, delikatnie pogłaszcze po główce, otrze łzy wzruszenia i utuli. Zapewni, że nic takiego się nie wydarzyło, bo to nie jest powód do płaczu. Głowa do góry, bo przecież mamy tyle zajebistych kosmetyków, że to nie czas na twe łzy maleńka! Jak wiadomo zmierzam bardziej w stronę lifestyle, powód jest prosty przestałam skakać jak pchła szachrajka po kosmetykach. W tym roku odkryłam z osiem swoich ulubieńców, do których wracam. 




    Jak się kończy, to tak jakby apokalipsa zawitała do szafki z czekoladą i zastałabym pustą półkę. Wkurwia mnie, gdy chcę iść kupić dany kosmetyk, a go w rzeczywistości go nie ma i muszę zamawiać przez internet. Nie lubię kupować kosmetyków w ciemno, a szczególnie w sieci no chyba, że jest to obiecująca marka. Iiii mocno kusi, o co chodzi o tym za jakiś czas, ale powiem, że to był strzał w dziesiątkę. Wracając do zakupów przez internet, to kupuję tylko książki, które kitram jak się da i do żadnej się nie przyznaję. Ostatnio jakiś czas temu pisałam na fb, że więcej książek nie kupię, zgreszyłam i kupiłam. Muszę tylko odezwać się do dziewczyny, z którą się założyłam o czekoladę, że wygrała. Ciężki nałóg z książkami jest, gorszy niż palenie, ale jakże przyjemny! 






   Wspominałam już o swoich ulubieńcach? Pewnie tak, zbyt dużo gadam. W wakacje przez przypadek wdepnęłam do apteki, bo krem pod oczy mi się skończył. Polecono mi Sylveco, ale on jest już za słaby dla mnie. Norel nie osiągalny, bo bym musiała x kilometrów przezmierzyć, by go kupić, dziękuję dowidzenia. Tak więc przez przypadek kupiłam Pharmaceris, oznaczony literą N. Miał zmniejszyć worki pod oczami oraz cienie, brzmiało jak zbawienie! Farmaceutka poleciła tylko uważać by krem nie dostał się do worka spojówkowego, jak usłyszałam tak posłuchałam i tej rady się trzymałam. Pewnie znasz to nieprzespane noce, co obfituje w cienie urocze pod oczami. Dość często doprawione jak tatar żólteczkiem, worki jak u Świętego Mikołaja. 






    Opakowanie kremu kosztuje około 35-42 zł, w zależności gdzie go kupimy. Jak trafimy na promocję to klękajcie narody i rzucajcie Milkę. Opakowanie typu airless, bardzo wygodne i praktyczne, co prawda wydaje się nam na pierwszy rzut oka, że jest do niezobaczenia ile kremu mamy w środku. A tu psikus, wystarczy opakowanie podstawić pod światło i wychodzi szydło z worka, wiemy ile jego jest. Trzeba ostrożnie go dozować, jest bardzo gęsty i z pozoru pozostawia białą widoczną warstwę. Ale ona znika po niecałej minucie, powstaje ona tylko, gdy za dużo nałożymy kremu. Idealnie nawilża wrażliwą sferę, redukuje cienie pod oczami, a worki zostawiamy niegrzecznym dzieciom na święta jak ziemniaki. Opakowanie kremu starczyło mi na ponad trzy miesiące, codziennego używania rano i wieczorem. Nie uczula a pomaga, jest to jeden z moich ulubieńców tego roku. Mało kiedy zdarza mi się wracać do danego kosmetyku, ten akurat jest z tego grona.


Prześlij komentarz

0 Komentarze