Są takie momenty, że wiele osób, poleca Ci autora. A ty powtarzasz to, jak mantrę wieczorną, czyli pójdę spać szybciej i tu zamieniamy na później zapoznam się z jego piórem. Tak było i u mnie. Parę lat temu mówiono, przeczytaj coś Wrońskiego, bo pisze kryminały. Musiało minąć parę lat, by sięgnąć po jego lekturę. Za każdym razem co miałam ochotę kupić jego książkę, zawsze zostawiałam to na później. Aż do dnia, gdy dostałam przesyłkę składającą się z książki i zapałek. Pomysłowe bardzo! A także zastanawiało mnie, do czego te zapałki, bo że je wykorzystam było bardzo pewne. I tak zaczęło mnie to zastanawiać, że nie czekałam i sięgnęłam po książkę. Przyznaję żałuję, że tyle to odwlekałam.
Wroński zabiera nas w podróż do Lublina, ale w lata 20 i 30. Poznajemy „Zygę” czyli komisarza Zygmunta Maciejewskiego. Miasto zaczyna żyć w strachu, bo przecież napad nożownika to nie przelewki. A do tego zaczynają ginąć ludzie, Zyga obiecuje mieszkańcom ich obronić. Ale tu jest bardziej złożona sprawa, a za nimi kryje się ktoś albo grupa przestępcza. Bo jest wiele tropów, nie wiadomo czy to ma związek z lichą biżuterią, czy powiązanie z obrabowaniem paru osób. A także wszelkie dziwne zdarzenia, które mają miejsce. Każde kolejne jest coraz dziwniejsze... Zagadka, która nie jest taka prosta, ale gdy raz powiedziało się, A to trzeba i powiedzieć resztę. Jest to jeden z tych glin, co tak łatwo się nie poddają. Brnie dalej... Ale tutaj mamy nie tylko ukazane go z jednej strony, bo każdy z autorów zaproszony do napisania. Pokazuje go w innym okresie, z innej strony i pokazuje ich życiowe rozterki. Nie zawsze jest kolorowo. Przyznaję, przez pierwsze sto stron nudziłam się, bo musiałam wczuć się w specyficzną pisownię typową dla tamtego okresu. Ale gdy akcja się rozkręciła, gnała jak antylopa! I ani na moment nie zwolniła.
Bardzo lekko się ją czyta, pomimo specyficznego języka. Każdy autor dodaje coś od siebie, a także mamy okazję poznać ich pióro. I już wiem czemu zapałki, bo Zyga cholernie dużo kopcił! Przyznaje to był mój pierwszy raz z jego piórem, ale nie ostatni.